Pan Roman mieszkał na uboczu niewielkiego miasteczka, gdzie prowadził warsztat stolarski. Już jako chłopiec poznał tajniki tego rzemiosła od swojego taty i dziadka, gdyż bycie stolarzem było w jego rodzinie tradycją przekazywaną z dziada pradziada.
Stolarz miał nadzieję, że również wnuczek pójdzie w jego ślady, jednak prawie już dorosły Mikołaj w ogóle nie interesował się stolarką. W jego głowie były tylko samochody i mechanika. Marzył, że kiedyś w przyszłości otworzy swój warsztat samochodowy.
Kilka lat temu pan Roman zrobił dla wnuka duży latawiec. Chciał pokazać w ten sposób chłopcu, jakie ciekawe rzeczy może stworzyć ten, kto wykonuje zawód stolarza. Postarał się nawet o specjalny materiał, dzięki któremu latawiec miał się bardziej wzbijać w górę. Miał nadzieję, że sprawi wielką niespodziankę małemu wówczas Mikołajowi i zaszczepi w nim smykałkę do stolarki.
Wnuczek w ogóle jednak nie był zainteresowany prezentem od dziadka. Zostawił latawiec na podwórku, gdzie przeleżał całe dwa dni i trzy noce moknąc przy tym strasznie, aż w końcu trafił w zęby psa Borsuka, który potraktował go jako kolejną zabawkę do gryzienia.
Widząc to pan Roman postanowił przynieść go z powrotem do swojego warsztatu i postawił pod ścianą wśród innych niezbyt już potrzebnych rzeczy.
Z czasem, kiedy z racji coraz większej ilości zleceń, stolarzowi zaczęło brakować miejsca w warsztacie, postanowił wynieść duży latawiec do stojącej na końcu podwórka drewnianej szopy. I tak leżał on tam sobie w ciemnym kącie przez kilka długich lat. Był smutny, że nikt się nim nie opiekuje i że z nikim nie może się pobawić. Nie mógł też podziwiać pięknych widoków z góry, co obiecywał mu dawno temu stolarz.
Pewnego dnia zerwała się wielka wichura. Wiatr wiał tak mocno, że gałęzie drzew w sadzie pana Romana wyginały się we wszystkie możliwe strony. Liście wirowały tak, jak gdyby tańczyły do jakiejś bardzo szybkiej melodii. W pewnym momencie wiatr zaczął poruszać również drewnianą szopę, która coraz słabiej mogła utrzymać się przy ziemi. W końcu z jej ścian zaczęły odpadać wszystkie deski, a cały dach wylądował na środku podwórka. Nie trzeba było długo czekać, żeby wszystkie rzeczy zgromadzone przez lata w starej szopie zaczęły fruwać po podwórku i ogrodzie.
Wyleciał wtedy też i latawiec… Był bardzo szczęśliwy, że nie musi już stać w ciemnym kącie nikomu niepotrzebny i że wreszcie może zobaczyć świat, o którym kiedyś tak wiele słyszał. Silny wiatr przenosił go w coraz to nowe miejsca, którymi latawiec był coraz bardziej zachwycony. I tak latał z miejsca na miejsce prawie przez cały dzień.
W końcu wiatr ustał… Latawiec ku swojemu zdziwieniu wylądował przed drzwiami niewielkiego domku. W pewnym momencie drzwi otworzył mały chłopiec. Kiedy zobaczył leżący przed swoimi nogami duży latawiec aż podskoczył z radości. Zawsze o takim marzył. Śniło mu się nawet, że z całą rodziną puszczają taki duży latawiec na zielonej łące zaraz za domem. Chwycił go i z radością wbiegł do domu oznajmiając rodzicom i dziadkom, że jego największe marzenie właśnie się spełniło i że chyba spadło mu z nieba… Dorośli uśmiechnęli się do niego i obiecali, że zaraz po szkole wszyscy wybiorą się razem popuszczać latawca.
Chłopiec tego dnia nie mógł się doczekać końca lekcji. Przybiegł szybko do domu i jeszcze przed umówionym wyjściem postanowił kolorowymi farbami pomalować latawca, żeby jak najlepiej przypominał tego z jego snu.
Chłopiec był bardzo szczęśliwy biegając z tatą i dziadkiem po łące. A latawiec… No cóż… Jego największe marzenie również się spełniło.